Stawiajcie na wielkie ideały.
Macie mieć serca bardziej skłonne do radości, niż pogrzebowych ceremonii –
apelował Papież do młodzieży. Podczas niedzielnej wizyty (19 stycznia br) w
salezjańskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzymie Franciszek przez
czterdzieści minut odpowiadał na pytania młodych. Zachęcał, by z odwagą szli
przez życie i począwszy od siebie zmieniali Kościół. A przy tym – by unikali
gry w powagę.
-
Ojcze Święty, powiedziałeś: „Trwajcie w radości. Nie pozwólcie sobie ukraść
nadziei”. Czy mógłbyś nam dać jakieś wskazówki jak przezwyciężyć pokusę
tracenia nadziei?
Papież
Franciszek: Trwać w radości i nie dać sobie ukraść nadziei:
to prawda i o to szczególnie powinniśmy dbać. Dlatego, że rozczarowania jest
pełno w sklepach, na wyprzedażach, czyż nie? Rozczarowanie możesz kupić
wszędzie, jest jak pokarm w zasięgu ręki, wręcz ci je proponują… „Ale to nie
tak. To nie pasuje”, czyż nie? Strzec nadziei w chwilach mrocznych, trudnych,
nie jest łatwo. To nie jest proste. Kto może ci wykraść nadzieję? Ten, co mówi:
“Ależ nie, nie patrz za bardzo w przyszłość, bierz teraz. Weź teraz. Teraz
zadbaj o swoje szczęście. Dalej nie ma sensu iść. Jesteś zmęczony”. To jest
doświadczenie życiowe, egzystencjalne, nie? Idzie się drogą życia, ale ktoś
znajduje ładny hotel i całe życie w nim zostaje: dalej nie idzie. Ileż ludzi
zatrzymuje się w połowie drogi! Kiedy wam mówię “nie pozwólcie sobie ukraść
nadziei”, mam na myśli: nie zostawajcie w połowie drogi. Bo inaczej spotkacie
ludzi 40-, 50-letnich, których serca są bardziej gotowe na pogrzeb niż na
świętowanie. Naprawdę! Co więcej, znajdziesz nie tylko 40-, 50-latków. Spotkasz
młodych z sercami bardziej skłonnymi iść na pogrzeb niż świętować. I to jest
pokusa. Pokusa szepce: „Daj spokój z tą nadzieją! Wszystko jest takie... Bierz
to, co ci teraz potrzebne, bo życie idzie dalej”. To o tym myślę mówiąc: “Nie
dajcie sobie wyrwać nadziei”, bo nadzieja jest piękną sprawą, nadzieja nie
zawodzi. I nie ja to mówię. To mówi św. Paweł w Liście do Rzymian. Paweł mówi:
nadzieja nie zawodzi. Masz postawić na wielkie ideały i iść naprzód! Do tego
trzeba zawsze mieć – to ważne słowo – trzeba mieć pragnienie. Chłopak czy
dziewczyna, który nie pragnie (ktoś z was mówił o zamkniętym sercu) – nigdy
serca nie otworzy. Tym, co otwiera ci serce jest właśnie pragnienie, wola by
iść naprzód, odnajdywać dalej i dalej. To znaczy rozszerzyć serce. Dziś
społeczeństwu potrzeba ludzi o wielkich, szerokich sercach, czyż nie? I kiedy
idziesz tą drogą z nadzieją, która nigdy nie zawodzi, to pragnieniem otwierasz,
rozszerzasz serce. To jest piękne zajęcie dla młodzieży. Rozumiecie?
-
Nazywam się Alessia, i chciałabym zadać takie pytanie: jak się zrodziła Twoja
miłość do Boga? Czy jest coś, na czym oparłeś swoje chrześcijańskie życie?
Papież
Franciszek: W tym względzie czuję się trochę biedakiem,
dlatego, że nie kocham Boga, tak jak On powinien być kochany. Kocham Boga, tak
jak mogę, jak umiem. Ale jestem pewny, że On mnie kocha bardziej i to mi
sprawia przyjemność, to mi się podoba. Ta pewność: On mnie kocha. On pierwszy
mnie ukochał, pierwszy na mnie czekał, On mi towarzyszy w drodze, idzie ze mną.
On wie, co czuję: pokochał mnie jako pierwszy. Ale to też nie jest moje: to
mówi Jan Apostoł. Co to znaczy miłość? Miłość to znaczy, że Bóg nas pierwszy
umiłował. To jest miłość. A moja miłość do Boga, powiedziałbym, tkwi w
możliwości. Próbuję pozwolić Mu, aby mnie kochał, nie zamykać drzwi. Choć, cóż,
czasami je zamykam: kiedy jestem zmęczony, znużony… „Nie chcę o tym słyszeć” –
to zamykanie drzwi. Próbuję właśnie nie zamykać drzwi na Jego miłość, która
przychodzi. A przychodzi w wielorakich formach i na różne sposoby. On
przychodzi.
-
Spotkanie, które Cię Ojcze Święty zmieniło i które nosisz w sercu...
Papież
Franciszek: Dla mnie doświadczeniem spotkania z Jezusem
było to z pierwszego dnia wiosny – u nas, bo u was to jest jesienią: 21
września. To „dzień uczniów” (wagarowicza). Młodzi idą na spacer, ech, nie tak
jest? W tym dniu też szedłem z kolegami, ale najpierw poszedłem na parafię.
Miałem 17 lat. Coś czułem i chciałem się wyspowiadać. ... Chociaż chodziłem do
kościoła, należałem do Akcji Katolickiej, to takie doświadczenie spotkania było
czymś nowym. Wtedy poczułem, że mam zostać księdzem, nawet jeśli potem minęło
kilka lat zanim wstąpiłem do seminarium. To było najgłębsze doświadczenie
spotkania. Więc kiedy czujesz, że dzieje się coś nowego, coś czego wcześniej
nie było…, sprawa, którą Pan cię dotyka… słuchaj Go! Bo to Pan, który Cię
wzywa! W tych dniach na Mszy czytaliśmy historię małego Samuela, chłopca w
wieku 12-13-14 lat. Kiedy spał, słyszał, że go wołali. Myślał, że to może wołał
go kapłan, któremu służył, który był w podeszłym wieku. On zdał sobie potem
sprawę, że to był Pan. Pan woła poprzez okoliczności, przez wydarzenia, przez
historie – puka do drzwi. Bądźcie czujni, gdy pukają do drzwi waszego serca.
Wiecie, że Pan robi takie rzeczy? Trzeba być czujnym na to, co dociera do
mojego serca. Czy moje serce to droga, którą przechodzą różności, a ja sobie z
tego nie zdaję sprawy? To nie jest dobre. Ja nauczyłem się rozumieć i znać to,
co dzieje się w moim sercu: to jest pierwszy krok. Potem ktoś odkryje, że to
być może Pan puka ci do drzwi.
-
Ojcze Święty, jak możemy ci pomóc odnowić Kościół, aby był bardziej radosny i
misyjny? Czego się od nas oczekuje? Co możemy zrobić?
Papież
Franciszek: “Odnowić Kościół”: to trudne słowo. Starzy
teologowie – starożytni, średniowieczni – mawiali, że Kościół zawsze powinien
się odnawiać, reformować. To jest stałe zadanie. My wszyscy mamy go odnawiać.
Ale o co chodzi? O pociągnięcie pędzlem z farbą, żeby był ładniejszy? Nie, nie,
nie: o odnowienie go od środka. Jednak nie dam rady odnowić Kościoła, jeśli się
w to nie zaangażuję. „Farbą jestem ja” – to sobie wszyscy musimy powiedzieć.
Każdy z nas musi powiedzieć: „Jaką farbą upiększamy Kościół? – Ja jestem tą
farbą. Co więc zrobię, żeby Kościół był wierniejszy swojej misji?” Co możemy
zrobić, czego się od nas oczekuje? Młodym w Rio de Janeiro mówiłem: zróbcie
raban. Wiecie, że świetnie potrafią to robić? Trzeba się ruszyć, ruszyć się.
Kiedyś, wiele lat temu, zostałem zaproszony z konferencją przez grupę młodych,
którzy chcieli odnowić Kościół. Nie mówili tego, ale byli pewni, że w ten
sposób dadzą radę odnowić Kościół. Najpierw poprosili o Mszę. Tylko męskie
grono, żadnych kobiet: one są “gorszej jakości”! Sami mężczyźni i tak
myśleli... Wszyscy poważni... A na Mszy wszyscy ze złożonymi, wręcz sklejonymi
rękami, sztywni. W pewnej chwili pomyślałem, że mam przed sobą posągi, a nie
ludzi. A oni mówili: Nie, musimy robić tak a tak”… Mieli gotową receptę.
Biedacy, wszyscy kiepsko skończyli. (śmiech, oklaski). Dlatego, poważne
podejście do sprawy to nie gra w powagę. To oznacza radość, modlitwę, szukanie
Pana, czytanie Słowa Bożego, także świętowanie. To jest chrześcijańska powaga.
Człowiek młody, który się nie uśmiecha, który nie robi choć trochę rabanu, za
wcześnie się zestarzał.
-
Ojcze Święty, wielu z nas chciałoby odkryć wolę Bożą w naszym życiu, nasze
powołanie. Co byś nam poradził? Jak możemy to zrobić bez lęku, że siebie
kładziemy na szali?
Papież
Franciszek: Cóż, drogę w życiu znajduje się idąc. Gdy
będziesz siedział w domu, to nigdy drogi nie znajdziesz. Musisz opuścić samego
siebie i zacząć iść. Pan w drodze ci powie, gdzie cię chce mieć, gdzie chce,
abyś był. Powie to. Ale zamknięty w domu – a mówiąc „w domu” mam na myśli: w
twoim egoizmie, w twoich wygodach…; w tym nigdy swego powołania nie znajdziesz.
Jakie tu będzie twoje powołanie? Powołanie egoizmu: praca dla samego siebie,
dla własnej przyszłości, tylko dla siebie. To będzie powołaniem. A jak
skończysz? Źle. Chcesz odnaleźć wolę Bożą, swoje miejsce w życiu? Rusz w drogę.
Ktoś powie: „Ależ jest tyle niebezpieczeństw…” . Tak. W drodze można wiele razy
zbłądzić. Wiele pomyłek czeka na tych, którzy w życiu idą. Ale gorsze są
pomyłki pozostających w zamknięciu. Człowiek, który jest zamknięty, czy
zamknięta wspólnota zaczyna chorować, choruje na zamknięcie. Wchodziliście
kiedyś do pomieszczeń, co przez miesiące nie były otwierane? Kiedy je otwierasz
czuć stęchlizną, zamknięciem… taka jest i dusza ludzi zamkniętych. Chorują. A
ci, którzy ruszają w drogę? Cóż, im też może się przytrafić to, co się zdarza
idącym: wypadek. Ale ja tysiąc razy wolę Kościół po wypadkach, po przejściach,
niż Kościół chory z zamknięcia. Czy to jest jasne? (brawa). I jeszcze słowo:
jak możemy wybrać powołanie bez lęku? Nie bójcie się, to jest prawdziwe. Nie
mogę powiedzieć, że nie będziecie odczuwać lęku. Lęk przychodzi, czuje się go.
Ale bądźcie odważni i idźcie naprzód. Nie bójcie się lękać: bo lęk przychodzi.
-
Papieżu Franciszku, w świecie, w którym ten, kto żyje Ewangelią idzie
praktycznie pod prąd, jak Twoim zdaniem możemy dawać przykład tym, którzy nie
znają Chrystusa? Jak wprowadzać Pana w codzienne życie?
Papież
Franciszek: Kto żyje Ewangelią idzie pod prąd? To prawda.
To jest prawda. Dlatego, że propozycje, jakie dziś otrzymujesz, rodzą się z
egoizmu, z konsumizmu, z hedonizmu... z wielu rzeczy. I jeżeli chcę żyć
Ewangelią i robić to, co wy robicie (iść do ubogich, pomagać bliźnim) to
owszem, to jest pójście pod prąd! Jezus szedł pod prąd: dlatego skończył tak
jak skończył. To jest jasne?
“Jak dawać przykład tym, którzy
nie znają Chrystusa i iść pod prąd”: cóż, ktoś z was jak słyszałem, że mówił o
Papieżu Benedykcie, o „nie” dla prozelityzmu, o fascynacji, świadectwie dla
życia Ewangelią. Nie jesteśmy drużyną ani klubem piłkarskim, abyśmy robili
nabór członków i stowarzyszonych… „Idziesz i ty? No, chodź z nami!”. Nie: niech
przemówi Pan. Ja daję moje świadectwo, każdy z nas daje swoje świadectwo. „Ależ
Ojcze, ja jestem grzesznikiem…” Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jednak naprzód,
dlatego, że Jezus jest z nami, On dla nas przyszedł. Jeśli ktoś z nas czuje się
sprawiedliwy, to Jezus dla niego nie przyszedł.
-
Papieżu Franciszku, jak młody człowiek może otworzyć swe serce by pozwolić się
Bogu kochać i kochać drugich, kiedy własne serce zamykają rany przeżytych
doświadczeń?
Papież
Franciszek: To jest trudne pytanie. Ponieważ kiedy ktoś
zaczyna myśleć o swoim życiu i jakoś je układać, to odnajduje rany: trudne,
ukryte… One są. Nie u wszystkich, ale u niektórych są. Nie bójcie się nazywać
swoich ran. To robi się w dialogu: w dialogu z kimś, kto ci pomoże, z ojcem
duchowym, z duchową siostrą, z kimś świeckim, starszym, który może ci pomóc i
jest dość roztropny, by dobrze ci doradzić. Ale nazywajcie swoje rany, swoje
siniaki, określcie je: „Tego nabawiłem się po tym uderzeniu, tamtego po innym…”
Dlatego, że serce, dusza wszystko rejestrują i zamykają się, aby uniknąć
kolejnych ciosów. Rany leczy się w sposób jasny, ale najpierw trzeba je nazwać:
z czułością, z akceptacją miłości. To jest droga.
W ten sposób mogę kochać i
szukać kogoś bardziej zranionego niż ja. Bo wszyscy mamy rany. I powinniśmy
pozwalać, aby życie, aby Pan, aby bracia i siostry, by wspólnota je leczyli. To
otwiera serce i dzięki temu nie boimy się iść naprzód. Lubię patrzeć dziś na
Kościół – w tym kontekście – jak na szpital polowy: jest wielu rannych ludzi,
także poranionych przez nas, katolików. Naszymi postawami może zbyt
klerykalnymi… nie wiem, ale zranionymi przez nas, naszym brakiem świadectwa.
Dzisiaj Kościół – tak myślę, może to trochę przesada, ale jednak – jest jak
szpital polowy. Po bitwie idziesz do takiego szpitala i znajdujesz wielu rannych
ludzi. Nie pytasz ich: „Proszę mi powiedzieć, jaki ma pan poziom cholesterolu?”
Idziesz opatrywać rany. A kiedy rana się zagoi, wtedy możesz się zapytać o
poziom cholesterolu. Czy to jest jasne? Leczmy rany i pozwólmy, aby inni nam je
leczyli.
Dziękuję wam za to, co robicie:
nie bójcie się. Idźcie naprzód. Mówiłeś o „pobrudzeniu rąk”: tak. Kto zawsze
jest czysty, to dlatego, że nie idzie. Kto idzie – brudzi się z tej, czy
drugiej strony; czy fizycznie, czy duchowo się pobrudzi. Nie bójcie się: Pan wszystkich
nas oczyszcza. Idźmy naprzód!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.