Licznik odwiedzin

wtorek, 16 listopada 2021

Carlo Acutis misjonarz

« Proszę Pani, Pani syn to szczególny chłopak ». Antonia Acutis, mama Carlo, słyszała to zdanie niezliczoną ilość razy. Ale dlaczego « szczególny » ? Czyżby Carlo miał jakąś cechę własną, coś specyficznego, co odróżniało go od innych ? Nie, tajemnica Carlo ma imię: nazywa się Jezus. Od dnia I Komunii Jezus staje się jego Przyjacielem przez duże P. Ostatecznie i na zawsze. Carlo, jako pasjonat nowych technologii, jest jednym z pierwszych, którzy w pierwszych latach XXI wieku używają Internetu do głoszenia Ewangelii. Carlo to geek Jezusa, cyber-apostoł, którego papież Franciszek chce dać młodzieży jako wzór do naśladowania. Odszedłszy w wieku 15 lat w wyniku ostrej białaczki, Carlo Acutis, ten bardzo szczególny chłopak, został beatyfikowany w Asyżu 10 października 2020.


niedziela, 12 września 2021

PRYMAS TYSIĄCLECIA WYNIESIONY NA OŁTARZE

Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński zostanie wyniesiony

na ołtarze 12 września 2021 r.

Stefan Wyszyński przyszedł na świat 3 sierpnia 1901 roku we wsi

Zuzela (diecezja łomżyńska). Uczył się w szkole podstawowej w Andrzejewie, następnie w warszawskim gimnazjum oraz Prywatnej Siedmioklasowej Szkole Handlowej Męskiej w Łomży. W latach 1917-1920 uczęszczał do włocławskiego liceum im. Piusa X, które było Niższym Seminarium Duchownym. Następnie wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, po którego ukończeniu otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 3 sierpnia 1924 roku. Po czterech latach studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim uzyskał doktorat z nauk społecznych i prawa kanonicznego. Podczas II Wojny światowej apostołował w ukryciu w różnych stronach Polski, m.in. potajemnie głosząc rekolekcje i dni skupienia dla różnych środowisk. Dnia 4 marca 1946 roku został mianowany przez papieża Piusa XIII ordynariuszem lubelskim. Sakrę biskupią z rąk kard. Augusta Hlonda przyjął 12 maja 1946 roku na Jasnej Górze. Na swoje hasło biskupie wybrał słowa: Soli Deo (Bogu samemu). Dnia 16 listopada 1948 roku został mianowany metropolitą gnieźnieńsko-warszawskim i Prymasem Polski. Posługę prymasowską rozpoczął w niezmiernie ciężkich warunkach nie tylko ze względu na skutki zniszczeń wojennych, ale również na ateistyczny system totalitarny. Papież Pius XII powołał go do kolegium kardynalskiego na konsystorzu w dniu 12 stycznia 1953 roku, ale władze państwowe nie zezwoliły mu wówczas na wyjazd do Rzymu. Został aresztowany 26 września 1953 roku i ponad trzy lata spędził w różnych miejscach odosobnienia. Po wyjściu na wolność z nowym zapałem podjął prymasowską służbę, m.in. przygotowując Kościół i naród do obchodów tysiąclecia chrztu Polski. Z ważniejszych wydarzeń związanych z jego prymasostwem warto wspomnieć o udziale we wszystkich sesjach Soboru Watykańskiego II, akcie całkowitego oddania narodu w macierzyńską niewolę Bogurodzicy za wolność Kościoła w Polsce i na świecie (3 maja 1966), akcie oddania ludzkości Matce Kościoła w imię milenijnych zobowiązań narodu (5 września 1971), beatyfikacji ojca Maksymiliana Kolbego w 1971 roku, pierwszą pielgrzymkę Ojca Świętego Jana Pawła II do Ojczyzny, niezłomne stawanie w obronie praw człowieka podczas konfliktów społecznych w kraju. Zmarł 28 maja 1981 roku w Warszawie.  Zapisał się w pamięci potomnych jako Prymas Tysiąclecia, niedościgniony czciciel Maryi, ojciec narodu, wybitny mąż stanu o wielkim autorytecie moralnym.


poniedziałek, 4 stycznia 2021

Szukałam miłości w objęciach chłopców...

Chciałabym się podzielić z Wami świadectwem o moim życiu, o tematyce, która tutaj często występuje. Pochodzę z domu ateistycznego, jednak moja mama pochodząca z górskiej wsi sądziła, że należy z dziećmi chodzić do kościoła, nawet jeśli samemu się nie wierzy... (aby ludzie nie gadali). Moje rodzeństwo przejęło "chłód" w wierze,  jednak "na nieszczęście" ziarnko wiary zasiane we mnie, zaczęło się rozwijać już we wczesnym dzieciństwie. Moje życie to totalna sinusoida wiary, od bycia wręcz fanatyczną po niewierzącą czy wątpiącą.

W naszym domu nie było Boga, nie było miłości i szacunku, był za to alkohol, żal i pieniądze. W wieku 16 lat wyprowadziłam się z domu, nie mogąc znieść toksycznej sytuacji rodzinnej, za to pragnąc znaleźć prawdziwą miłość. Szukałam jej w objęciach chłopców, jednak tam jej nie znajdowałam. Na szczęście anioł stróż uchronił mnie przed poważniejszymi związkami, które mogłyby się skończyć w łóżku.

Po bardzo przykrych doświadczeniach w moim życiu trafiłam na mojego kolegę, który z dnia na dzień coraz bardziej stawał mi się bliski. Nasze przyciąganie się trwało rok. W tym czasie modliłam się na kolanach codziennie, abyśmy zostali parą. Była to modlitwa gorliwa i desperacka, stało się. Po roku zostaliśmy parą!

Chciałam żyć w czystości z moim chłopakiem, jednak nie umiałam się zebrać na odwagę, żeby mu to oznajmić. Bałam się odrzucenia i obśmiania. I tak zwlekając, zaczęłam sama siebie przekonywać, że przecież seks przed ślubem to nic złego. Zaczęłam się śmiać z wartości, które sama przed chwilą wyznawałam.

Ja oddalałam się coraz bardziej od Boga, a szatan przysuwał się do mojej duszy coraz bliżej. Stało się - współżyliśmy ze sobą. Mój chłopak jest wierzący, jednak cały czas mnie przekonywał, że jego zdaniem to nie grzech. I tak trwaliśmy sobie w tym naszym świecie iluzji. Czułam się nieswojo, kiedy razem udawaliśmy się na mszę. 

Z czasem moje sumienie zaczęło się budzić. Próbowałam zaniechać współżycia np. podczas Wielkiego Postu, jednak chłopakowi w żaden sposób na tym nie zależało. Chciał mnie złamać.

Poszliśmy po długim czasie do spowiedzi (ostatni raz byłam 2 lata wcześniej) i coś we mnie pękło. Płakałam i modliłam się o przebaczenie. Myślałam, że i mój wybranek będzie miał takie same odczucia, jednak bardzo się pomyliłam. On cały czas naciskał żebyśmy razem zamieszkali, a ja poprosiłam o uszanowanie mojej decyzji o zaniechaniu współżycia.

Wcześniej cały czas pytałam go o ślub, o deklarację, o to, kiedy weźmie za mnie prawdziwą, męską odpowiedzialność. Twierdził, że nie ma wystarczających środków na to, więc ja stwierdziłam, że nie mam wystarczających pokładów psychicznych i emocjonalnych, aby to wszystko znosić.

Teraz przechodzimy w naszym związku "załamanie" - on mnie szantażuje o seks, ja według niego go szantażuje o ślub (choć tak nie jest).

Niestety zdałam sobie sprawę, że cokolwiek chłopak by mówił, jakich pięknych słów używał, to jego priorytety pokazują jego czyny. Chodzi obrażony na mnie. Mówi, że wszystko między nami się zepsuło (przez brak współżycia). Cały czas mi dogryza. Dostałam nawet nową ksywę - "katechetka". Bardzo mnie to wszystko rani, boli i pokazuje, że w takich sytuacjach ujawniają się nasze prawdziwe, głęboko skrywane skłonności.

Teraz sama nie wiem, czy zdecydowałabym się na ślub z kimś, dla kogo najważniejszym aspektem w związku jest seks. Nie miłość, nie wspólna duchowość. A wszystko wydawało się takie piękne.

Mam apel do mężczyzn. Błagam, patrzcie na nas szerzej, bądźcie bardziej empatyczni, szanujcie nas - kobiety - i wymagajcie od siebie!

My kobiety, jesteśmy często bardziej wrażliwe niż delikatne płatki kwiatków. Chrońcie nasze emocje, nasze serca i pokazujcie swoją męskość w byciu naszymi opiekunami, a nie oprawcami naszych serc.

Teraz zostawiam wszystko w rękach Bożych i Ufam Panu, że wyciągnie nas z tego emocjonalnego błota.