Licznik odwiedzin

czwartek, 9 stycznia 2014

Dobry dzień do zabijania - Cassie Bernall

Dwudziestego kwietnia 1999, godz. 7.20. Zaspana Cassie schyliła się, by ubrać swe ulubione welurowe martensy. Szybko zbiegła ze schodów. Szkoła była tuż obok, ale do rozpoczęcia lekcji zostało niewiele czasu. Ziewnęła. W nocy długo ślęczała nad książkami.
- Pa, Cassie. Kocham cię! - krzyknęła na pożegnanie matka.

- Ja też cię kocham, mamo - wymamrotała dziewczyna.

Cztery godziny później…

Rozkrzyczany kolorowy tłum wybiegł na korytarz. W szkole średniej w Littleton w stanie Kolorado rozpoczęła się przerwa obiadowa. Nagle do budynku wkroczyli dwaj osiemnastoletni uczniowie: Eric Harris i Dylan Klebold. Mieli czarne płaszcze i narciarskie gogle. - Dobry dzień, żeby umrzeć! - rzucił jeden z nich. To jakiś wygłup? - dziwili się ich kumple, ale gdy jeden z chłopaków wyjął spod płaszcza karabin i zaczął strzelać, wszyscy zamarli.

Wybuchła panika. - Wszyscy zginiecie! - darli się szaleńcy i rozpoczęli polowanie. Szukali wzrokiem przedstawicieli mniejszości narodowych i chrześcijan. Strzelali do nich jak do kaczek. Po każdym strzale ryczeli z radości.

Kilka minut wcześniej Cassie Bernall z plecaczkiem na ramieniu weszła do szkolnej biblioteki. Chciała w ciszy przeczytać fragment „Makbeta”. Nagle do sali wbiegła nauczycielka, krzycząc, że w holu są ludzie z pistoletami. Ktoś rzucił: „Spokojnie, to tylko jakieś wygłupy”, ale gdy do biblioteki wbiegł chłopak z zakrwawionym ramieniem, wszyscy rzucili się pod stoły. - Strasznie się trzęsłam - opowiada młodziutka Crystal. - Moja koleżanka skuliła się pod stolikiem i złapała mnie za nogi. Do biblioteki weszli Eryk i Dylan. Strzelali i powtarzali: „Całe życie czekaliśmy, żeby to zrobić”. Po każdym strzale krzyczeli z radości. - Nie mogłem niczego widzieć, kiedy ci faceci podeszli do Cassie, ale rozpoznałem jej głos - dopowiada łamiącym się głosem Josh. - Słyszałem wszystko, jak gdyby działo się to tuż obok. Jeden z nich zapytał ją, czy wierzy w Boga. Przez chwilę milczała, jakby nie wiedziała, co im odpowiedzieć, a potem powiedziała, że tak. Musiała być przerażona, ale głos jej nie drżał. Brzmiał mocno. Potem zapytał, dlaczego wierzy, ale nie dali jej odpowiedzieć. Rozległ się strzał...

Cassie z przestrzeloną głową osunęła się na podłogę. Gdy upadała, na przegubie dłoni zakołysała się bransoletka z wygrawerowanym napisem WWJD. To pierwsze litery słów: What would Jesus do - Co zrobiłby Jezus?. Od dwóch lat zadawała sobie to pytanie. Misty Bernall, matka dziewczyny, jak obłąkana krążyła wśród histeryzującego tłumu rodziców. Telewizja od kilkunastu minut nadawała tylko jedną informację: szaleńcy strzelają do swoich kolegów. Kobieta przeczuwała najgorsze.

- Nieobecność dziecka była udręką niemal nie do wytrzymania. Miałam ze sobą poduszkę Cassie, którą zabrałam z jej łóżka. Gdy zaczęły mi płynąć łzy, objęłam tę poduszkę ramionami, wtuliłam w nią twarz i wdychałam zapach mojej córki. Zapach mojego dziecka. Nigdy tak długo i tak bardzo nie płakałam.

W sidłach szatana...

Wiele przeżyła z nastoletnią córką. Jeszcze dwa lata temu wprost nie potrafiła z nią wytrzymać. Wiele razy słyszała, jak zbuntowana dziewczyna rzucała jej w twarz: Nienawidzę cię! Zaczęło się niewinnie. Kiedyś znalazła korespondencję Cassie ze szkolną koleżanką. Wynikało z niej jasno: dziewczyna była pogrążona w beznadziei, myślała o śmierci. Nienawidziła wszystkich wokół, przeklinała rodziców. „Oddałam się cała szatanowi - opowiadała później. - Nie widziałam żadnego promyka światła. Wszystko było ciemnością”. Była wprost opętana muzyką Marylina Mansona. Na swym walkmanie słuchała non stop jego piosenki: „

Zatłukę się na śmierć

Co ty siejesz, ja zbiorę

Kaleczę siebie, zobaczysz (...)

Miewam małe napady

Nacinam swój młody nadgarstek

Weź pistolet, weź pistolet...”.

Kilka lat później okazało się, że był to ulubiony utwór jej zabójców.

- Siedzieliśmy z mężem w stanie szoku, roztrzęsieni odkryciem. Chciałam powiedzieć: nie, to nie może być prawda, to wszystko jest złym snem, z którego wkrótce się obudzimy i będziemy mogli zająć się świętami Bożego Narodzenia - opowiada matka dziewczyny. Rodzice zastosowali areszt domowy. Ucięli wszelkie poprzednie znajomości córki. Znajomi dziewczyny mścili się: głuche telefony, obrzucane jajkami okna. A zamknięta Cassie myślała o jednym: jak tu uciec na koncert Marylina Mansona?

- Kiedy była na nas zła, krzyczała, że jest nieszczęśliwa, i to, że sprawdzamy jej pokój, jest nie w porządku - opowiada ojciec. - Wrzeszczała: „Zabiję się! Chcecie to oglądać? Zrobię to, a wy sobie patrzcie. Zabiję się. Wsadzę sobie nóż tutaj, prosto w serce”. Starałem się ją uspokoić. Rozmawiałem z nią, głaskałem, przytulałem i mówiłem, że bardzo ją kochamy. Matka siedziała tuż obok i głośno się modliła.

Trochę się boję...

Przeprowadzili się. Przenieśli Cassie do prywatnej chrześcijańskiej szkoły. - Byłam tam bardzo nieszczęśliwa, a wszyscy koledzy dosłownie mnie nienawidzili... - pisała dziewczyna. Powoli oswajała się z nowym towarzystwem. Poznała Jamie, zaczęły rozmawiać o Bogu, pojechała nawet na rekolekcje. Początkowo była nieufna, ale gdy usłyszała modlitwę uwielbienia, „pękła”. „Pan uwiódł mnie swą miłością” - opowiadała. Poczuła, jakby ktoś w ciemnym pokoju zapalił światło. Była kochana. Po powrocie uśmiechnęła się do matki: - Mamo, jestem nowym człowiekiem.

Od tamtej pory nie rozstawała się z Biblią. W 100% żyła dla Boga. Była znana z tego, ze nosiła do szkoły Biblię i często czytała ją na przerwach. Promieniowała radością. Niełatwo było jej porzucić dawne życie: zmagała się, miała wątpliwości. Ale była mężna. „Naprawdę, chcę żyć całkowicie dla Boga. Jest to trudne i trochę się tego boję, ale wiem, że warto” - napisała wieczorem 19 kwietnia 1999 roku. Następnego dnia rankiem wręczyła notatkę koleżance. Kilka chwil później powiedziała: „Tak, wierzę” i ... stanęła przed samym Bogiem. Twarzą w twarz.

Dla wielu młodych Amerykanów jej ofiara, męczeństwo, wyznana w tak trudnym momencie wiara, stały się bodźcem do nawrócenia. Komentatorzy mówią wręcz o duchowym odrodzeniu młodych za Atlantykiem. Ale Cassie nie była jedyną gorliwą wyznawczynią Chrystusa zamordowaną tego dnia. Głęboko wierzący byli też 16-letni John Tomlin i 17-letnia Rachel Scott. Marzeniem Johna było, aby przyprowadzić do Kościoła swojego przyjaciela Brandona. I o ile za życia mu się to nie udawało, to praktycznie zaraz po jego śmierci Brandon się nawrócił.

Będę tą, która żyje...

W dniu jej śmierci brat Cassie znalazł jej wiersz napisany kilka dni wcześniej:

Teraz, kiedy oddałam już wszystko inne,

Jestem przekonana, że jest tylko jedna droga:

Prawdziwie znać Chrystusa i doświadczyć potężnej siły, który przywróciła Go z powrotem do życia, poznać co znaczy cierpieć i umrzeć z Nim. Bez znaczenia, ile będzie mnie to kosztowało, będę tą, która żyje świeżością nowego życia tych, którzy żyją powstali z martwych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.