Oddana ludziom i Bogu
Wszystkie te historie łączy jedno: służba.
Żeby zrozumieć życie Helenki, trzeba rozważyć tajemnicę tego słowa. Jej służba
często miała charakter prosty, codzienny. Przejawiała się w najprostszy możliwy
sposób: uśmiech do drugiego, pomoc w lekcjach, wspólny spacer i wysłuchanie
problemów innych osób, wyręczenie kogoś w pracy, kiedy współpracownik miał
gorszy dzień. Nic wielkiego, po prostu: służba.
Helenka była osobą, która się nie
skarżyła. Ze swoimi problemami, zmartwieniami najczęściej kierowała się do Pana
Boga i Jemu powierzała dużo swoich trudności. Oczywiście zdarzało się, że
czasem opowiadała mi o jakimś problemie i prosiła o radę – wspomina dzisiaj
siostra Heleny. - Myślę, że były też takie sytuacje, o których wiedziała tylko
ona i Pan Bóg - dodaje Teresa Kmieć.
Uśmiech, wsparcie, dobre słowo - tym
Helenka zdobywała sobie przyjaźnie i tak została zapamiętana przez innych.
Helenka była zawsze pełna energii,
radości, wszędzie gdzie się pojawiała, rozsiewała dobro - mówi nam Paulina
Plucińska, przyjaciółka Heleny. - Miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że
lubiłam z nią przebywać. Takie wewnętrzne ciepło i siłę, których nie potrafię
zdefiniować. Nie przypominam sobie sytuacji, w której komukolwiek odmówiłaby
pomocy. Ale potrafiła też ją przyjmować, nie wstydziła się tego, że miała
gorsze momenty. Myślę, że tak silny człowiek może być tylko "po
Bożemu", kiedy pokłada w Nim nadzieję.
"Misyjne ścieżki"
To właśnie ta nadzieja, o której wspomina
przyjaciółka, pchała Helenkę do podejmowania kolejnych wyzwań. Także tych
najtrudniejszych.
Helena należała do Wspólnoty Wolontariatu
Misyjnego "Salvator". To grupa młodych ludzi skupiona przy
zgromadzeniu salwatorianów. Polscy wolontariusze działają na placówkach
misyjnych w różnych krajach, pomagając osobom potrzebującym w szkołach,
szpitalach, hospicjach, placówkach wychowawczych i przy parafiach. Bliscy i
znajomi ostrzegali. Mówili jej: "to jest bardzo niebezpieczny teren".
Odpowiadała im: "dlatego pojadę, żeby właśnie tam być, żeby tym dzieciom
pomóc".
Wyjątkowość jej pracy polegała na tym, że
jak sobie coś przemyślała i przemodliła, to zawsze to wykonywała – słyszymy od
księdza Sebastiana Kozyry.
Pomoc stawiała w pierwszej kolejności,
była dla niej najważniejsza.
Gdy Helena wyjeżdżała, napisała do mnie
SMS-a, że na pewno szybko się zobaczymy. I chociaż to miało być za sześć
miesięcy, to ja wtedy pomyślałam: szybko zleci, nie ma się o co martwić –
opowiada nam Teresa Kmieć. - Ostatni raz przed jej wylotem widziałyśmy się w
domu i trwało to zaledwie cztery dni.
Helena miała głowę pełną pomysłów. Już
przed wylotem wiedziała, co będzie robić, jak wróci z Boliwii.
Często powtarzała zdanie: jeśli chcesz
rozśmieszyć Boga, opowiedz Mu o swoich planach. Każdy z nas ma jakieś
wyobrażenie swojego życia, ale nie zawsze jest ono zgodne z planem, jaki ma dla
nas Bóg – wspomina w rozmowie z Onetem Paulina z libiąskiej grupy apostolskiej.
Wydaje się, że Helena dobrze znała boskie
plany względem swojej osoby. Jadąc na misję, nie mogła jednak przewidzieć tego,
co miało wydarzyć się w nocy 23/24 stycznia w Cochabamba. W ochronce, w której
nocowały wolontariuszki, dochodzi do napadu. Jak podają lokalne media, atak
najprawdopodobniej miał podłoże rabunkowe. Helena umiera od serii ciosów
zadanych nożem. Pomoc przychodzi zbyt późno.
Zadzwonił do mnie ks. prowincjał
salwatorianów z informacją o zbrodni. Miejsce zabezpieczone wysokim murem,
kraty w oknach, jak mówiły siostry – wspomina tamte wydarzenia biskup Zając.
Grób Helenki w Libiążu co jakiś czas odwiedzają
wierni. Z Boliwii, Węgier, Polski. Ostatnio nad mogiłą modlił się ksiądz
Krzysztof Domagalski, polski misjonarz, który swoją posługę pełni w
północno-wschodniej Boliwii.
Kiedy dowiedziałem się o zabójstwie
młodej, polskiej misjonarski w miejscowości Cochabamba, postanowiłem, że jeśli
kiedykolwiek udam się jeszcze do ojczyzny, to pierwszym miejscem, które
odwiedzę, będzie właśnie miasto, z którego pochodziła Helenka. Dlatego tu
jestem – mówi. Dzisiaj spełniłem obietnicę; poznałem najbliższych Helenki,
mogłem pomodlić się nad jej grobem – dodaje.
Krótko po śmierci polskiej wolontariuszki
kardynał Stanisław Dziwisz powiedział wprost: Helena została męczenniczką.
Kościół buduje swoją ciągłą młodość przez męczenników. Nie tylko tych
odległych, ale też tych dzisiejszych – tłumaczył wtedy kardynał.
Świętym
nie zostaje się po śmierci, lecz jest się nim za życia. Kościół – po dokładnym
zbadaniu życia kandydatów na ołtarze – wydaje tylko ostateczny werdykt, że
danej postaci przysługuje ten tytuł. Ważne jest, że apostolska posługa Helenki
trwa nadal, a jej życie oddane Bogu i ludziom może być także cenną inspiracją
do odważnego pójścia drogą Ewangelii, która nie ma granic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.