Licznik odwiedzin

sobota, 17 lutego 2018

Helena Kmieć - stewardesa, która zdobyła niebo


Helena Kmieć (ur. 9 lutego 1991 r. w Krakowie, zm. 24 stycznia 2017 r. w Cochabamba)  miała wziąć udział w otwarciu ochronki dla dzieci w boliwijskim Cochabamba. Do Ameryki Południowej wyjechała 9 stycznia 2017 r. Miała pełnić tam posługę i nieść pomoc siostrom Służebniczkom Dębickim. Niespełna trzy tygodnie później w nocy z 23 na 24 stycznia 2017 doszło do napadu na ochronkę, w której mieszkała, Helena zginęła od ciosów zadanych nożem. Umrzeć w czasie pełnienia misji w wieku 25 lat, podczas gdy pragnie się ofiarować kilka miesięcy własnego życia służąc bliźnim. Oto bolesne oblicze męczeństwa, jakie przeżywa obecnie Kościół polski, w historii życia i śmierci Heleny Kmieć Młoda dziewczyna, absolwentka gliwickiej Politechniki, stewardesa w liniach lotniczych. Spotkania ze znajomymi, imprezy, związek z chłopakiem, z którym planowała założenie rodziny, podróże, wspinaczki górskie, rozwijanie talentu muzycznego, a w tym wszystkim wolontariat. Oddanie się ludziom i oddanie Bogu. Dobrze wiedziała, że nie można być młodym, a jednocześnie wygodnie leżeć na kanapie, zamykając oczy na świat. To właśnie wtedy w Krakowie spotkała siostry z Dębicy i usłyszała o prowadzonej przez nie ochronce w Cochabamba. Po powrocie do domu dojrzała w jej sercu idea: zakończyć studia z inżynierii chemicznej na Politechnice Śląskiej i wyjechać na kilka miesięcy, aby służyć dzieciom w Boliwii. Zresztą już wcześniej robiła coś podobnego w Rumunii, na Węgrzech i w Zambii. Dziś – rok od tamtych wydarzeń – do grobu młodej dziewczyny przybywają wierni niemal z całego świata. Dla nich już jest świętą. Często myślimy o świętości jako o czymś oderwanym od rzeczywistości, czymś nie do osiągnięcia. Każdy, kto spotkał Helenkę, wspomina, że to była przede wszystkim dobra osoba – wspomina ksiądz wikariusz z parafii św. Barbary w Libiążu. - Ona wcale nie żyła jakoś ascetycznie, miała przecież chłopaka, była normalną dziewczyną taką, jak każda inna – dodaje ks. Sebastian. Tak samo zapamiętał ją biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej, prywatnie wujek zamordowanej bp Jan Zając. - Helenka to była osoba pełna zapału. Wiadomo, że głęboko religijna, ale i otwarta na drugiego człowieka. Skończyła studia, pracowała, zawsze była włączona w działanie wolontariatu, brała czynny udział w Światowych Dniach Młodzieży jako wolontariuszka, świetnie znała język angielski, bo studiowała w tym języku – mówi nam bp Zając. Helena na pewno ofiarowała swoje życie Panu Bogu, ale nie w takim sensie, że miała iść do zakonu, ale przez to, że wiedziała, że Pan Bóg ma najlepszy plan na jej życie. Wiedziała, że jeśli pozwoli się Bogu wprowadzić do swojego życia, to przeżyje je najlepiej na świecie, że wykorzysta je na maksimum – wspomina siostra Helenki.
Oddana ludziom i Bogu
Wszystkie te historie łączy jedno: służba. Żeby zrozumieć życie Helenki, trzeba rozważyć tajemnicę tego słowa. Jej służba często miała charakter prosty, codzienny. Przejawiała się w najprostszy możliwy sposób: uśmiech do drugiego, pomoc w lekcjach, wspólny spacer i wysłuchanie problemów innych osób, wyręczenie kogoś w pracy, kiedy współpracownik miał gorszy dzień. Nic wielkiego, po prostu: służba.
Helenka była osobą, która się nie skarżyła. Ze swoimi problemami, zmartwieniami najczęściej kierowała się do Pana Boga i Jemu powierzała dużo swoich trudności. Oczywiście zdarzało się, że czasem opowiadała mi o jakimś problemie i prosiła o radę – wspomina dzisiaj siostra Heleny. - Myślę, że były też takie sytuacje, o których wiedziała tylko ona i Pan Bóg - dodaje Teresa Kmieć.
Uśmiech, wsparcie, dobre słowo - tym Helenka zdobywała sobie przyjaźnie i tak została zapamiętana przez innych.
Helenka była zawsze pełna energii, radości, wszędzie gdzie się pojawiała, rozsiewała dobro - mówi nam Paulina Plucińska, przyjaciółka Heleny. - Miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że lubiłam z nią przebywać. Takie wewnętrzne ciepło i siłę, których nie potrafię zdefiniować. Nie przypominam sobie sytuacji, w której komukolwiek odmówiłaby pomocy. Ale potrafiła też ją przyjmować, nie wstydziła się tego, że miała gorsze momenty. Myślę, że tak silny człowiek może być tylko "po Bożemu", kiedy pokłada w Nim nadzieję.
"Misyjne ścieżki"
To właśnie ta nadzieja, o której wspomina przyjaciółka, pchała Helenkę do podejmowania kolejnych wyzwań. Także tych najtrudniejszych.
Helena należała do Wspólnoty Wolontariatu Misyjnego "Salvator". To grupa młodych ludzi skupiona przy zgromadzeniu salwatorianów. Polscy wolontariusze działają na placówkach misyjnych w różnych krajach, pomagając osobom potrzebującym w szkołach, szpitalach, hospicjach, placówkach wychowawczych i przy parafiach. Bliscy i znajomi ostrzegali. Mówili jej: "to jest bardzo niebezpieczny teren". Odpowiadała im: "dlatego pojadę, żeby właśnie tam być, żeby tym dzieciom pomóc".
Wyjątkowość jej pracy polegała na tym, że jak sobie coś przemyślała i przemodliła, to zawsze to wykonywała – słyszymy od księdza Sebastiana Kozyry.
Pomoc stawiała w pierwszej kolejności, była dla niej najważniejsza.
Gdy Helena wyjeżdżała, napisała do mnie SMS-a, że na pewno szybko się zobaczymy. I chociaż to miało być za sześć miesięcy, to ja wtedy pomyślałam: szybko zleci, nie ma się o co martwić – opowiada nam Teresa Kmieć. - Ostatni raz przed jej wylotem widziałyśmy się w domu i trwało to zaledwie cztery dni.
Helena miała głowę pełną pomysłów. Już przed wylotem wiedziała, co będzie robić, jak wróci z Boliwii.
Często powtarzała zdanie: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz Mu o swoich planach. Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie swojego życia, ale nie zawsze jest ono zgodne z planem, jaki ma dla nas Bóg – wspomina w rozmowie z Onetem Paulina z libiąskiej grupy apostolskiej.
Wydaje się, że Helena dobrze znała boskie plany względem swojej osoby. Jadąc na misję, nie mogła jednak przewidzieć tego, co miało wydarzyć się w nocy 23/24 stycznia w Cochabamba. W ochronce, w której nocowały wolontariuszki, dochodzi do napadu. Jak podają lokalne media, atak najprawdopodobniej miał podłoże rabunkowe. Helena umiera od serii ciosów zadanych nożem. Pomoc przychodzi zbyt późno.
Zadzwonił do mnie ks. prowincjał salwatorianów z informacją o zbrodni. Miejsce zabezpieczone wysokim murem, kraty w oknach, jak mówiły siostry – wspomina tamte wydarzenia biskup Zając.
Grób Helenki w Libiążu co jakiś czas odwiedzają wierni. Z Boliwii, Węgier, Polski. Ostatnio nad mogiłą modlił się ksiądz Krzysztof Domagalski, polski misjonarz, który swoją posługę pełni w północno-wschodniej Boliwii.
Kiedy dowiedziałem się o zabójstwie młodej, polskiej misjonarski w miejscowości Cochabamba, postanowiłem, że jeśli kiedykolwiek udam się jeszcze do ojczyzny, to pierwszym miejscem, które odwiedzę, będzie właśnie miasto, z którego pochodziła Helenka. Dlatego tu jestem – mówi. Dzisiaj spełniłem obietnicę; poznałem najbliższych Helenki, mogłem pomodlić się nad jej grobem – dodaje.
Krótko po śmierci polskiej wolontariuszki kardynał Stanisław Dziwisz powiedział wprost: Helena została męczenniczką. Kościół buduje swoją ciągłą młodość przez męczenników. Nie tylko tych odległych, ale też tych dzisiejszych – tłumaczył wtedy kardynał.
Świętym nie zostaje się po śmierci, lecz jest się nim za życia. Kościół – po dokładnym zbadaniu życia kandydatów na ołtarze – wydaje tylko ostateczny werdykt, że danej postaci przysługuje ten tytuł. Ważne jest, że apostolska posługa Helenki trwa nadal, a jej życie oddane Bogu i ludziom może być także cenną inspiracją do odważnego pójścia drogą Ewangelii, która nie ma granic.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.