Licznik odwiedzin

czwartek, 22 czerwca 2017

Wierzący, ale niepraktykujący...


Swoje świadectwo dedykuję wszystkim, którzy określają siebie jako "wierzący, ale niepraktykujący". Przez wiele lat sam mówiłem o sobie właśnie w ten sposób. Szedłem w złym kierunku, bo w istocie byłem zamknięty na działanie Boga. Teraz, mając już 30 lat, czuję się jak raczkujące niemowlę w nowej rzeczywistości świata, którą otworzył przede mną Pan Bóg za pośrednictwem Niepokalanego Serca Maryi, Królowej Polski z Jasnej Góry.
     Mam na imię Bartosz. Całe swoje życie uważałem się za katolika, ale tak dokładnie chyba nie rozumiałem, jaki skarb odziedziczyłem po swoich dziadkach i rodzicach. Mając 19 lat, wróciłem do Polski z zagranicy, gdzie skończyłem szkołę. Przebywałem tam w zasadzie sam, przez 3 lata. Ten okres był niestety wypełniony nie tylko nauką, ale także brnięciem w rzeczy niegodne człowieka wierzącego. Właściwie to traktowałem ten czas jako zabawę. Po powrocie do kraju kontynuowałem ten rozrywkowy styl funkcjonowania. Miałem wielu znajomych i przyjaciół, którzy imponowali mi swoim statusem społecznym albo tym, że byli "kimś" w towarzystwie dzięki kasie, którą dysponowali. Niestety, nie potrafiłem być sobą. Płynąłem z prądem. Żyłem według zasad innych, które sam przyjąłem za własne priorytety.
     Mając 20 lat, nie potrafiłem kompletnie rozmawiać ze swoimi rodzicami, a w szczególności z ojcem. Zawsze uważałem, że wiem lepiej od niego, na czym polega życie. Rodzinne spędzanie niedzieli przeze mnie odbywało się w ten sposób, że zaliczałem Mszę św., na którą jechałem z rodzicami, aby zaraz potem powrócić do stylu życia swoich znajomych. Jednocześnie udawałem dobrego syna wychowanego w duchu religijnym. Były to jednak tylko pozory. W rzeczywistości oszukiwałem samego siebie i tych, którzy mnie kochali. Szedłem ścieżką rozwiązłego życia w zakłamaniu i perfidnych manipulacjach osobami mi najbliższymi. Oddalałem się coraz bardziej od rodziny, nie wiedząc nawet, kiedy to się dzieje. Moje serce było przepełnione pustką, a dusza zaśmiecona nieczystością i obłudą...
     Pewnego dnia dowiedziałem się o ciężkiej chorobie mojego 37-letniego wujka. Był to zaawansowany rak mózgu, niemożliwy do zoperowania. Przeraził nas wszystkich fakt, że ten człowiek może z dnia na dzień odejść, pozostawiając dwójkę dorastających dzieci. Była to tragedia rodzinna, która spadła na nas wszystkich niczym grom z jasnego nieba. Po kilku miesiącach prób ratowania życia wujka przez lekarzy zdecydowaliśmy się wybrać na Jasną Górę, aby tam prosić o jego zdrowie. Nie wiedzieliśmy wtedy, że będzie to dla nas początek nowego życia.
     Dosyć nieudolnie, ale szczerze zawierzyliśmy się Niepokalanemu Sercu Maryi, Królowej Polski, według modlitwy, którą ktoś nam podsunął. Od tego dnia rozpoczął się "program naprawczy" całej naszej rodziny. Proces ten nie był łatwy, gdyż niektórzy mocno się buntowali. Jednak łaska Boża płynąca prosto z Niepokalanego Serca Matki Bożej działała. Pierwsze oczyszczenie trwało kilkanaście tygodni, ale już od pierwszej wizyty na Jasnej Górze chyba każdy z nas czuł ogromną siłę miłości, która działa w tym miejscu.
     Dla mnie nastąpił wyjątkowy okres. Jako młody człowiek mający przyjaciół z różnych - i w większości nieciekawych - środowisk widziałem świat, przed tą wizytą, jako czysto materialny, a chęć przeżywania cielesnych uciech życia była we mnie mocno zakorzeniona. Teraz zacząłem się modlić, chodzić regularnie do spowiedzi i w ogóle poważnie traktować Pana Boga oraz Jego przykazania.
     W tym czasie stan zdrowia mojego wujka stopniowo się pogarszał, ale nasza wiara w to, że jednak wyzdrowieje, była ogromna. W moim życiu rozpoczęły się wielkie zmiany. Czasami nie byłem z nich zadowolony, ponieważ praktycznie z dnia na dzień większość moich znajomych i przyjaciół odwróciła się ode mnie bez wyraźnego powodu. Było to dla mnie trochę dziwne, gdy ktoś z dnia na dzień potrafił mi powiedzieć przez telefon, że nie chce mnie znać i że nie spotkamy się prawdopodobnie już więcej... Nie przejmowałem się tym zbytnio. Już wtedy wiedziałem, że po zawierzeniu siebie Niepokalanemu Sercu Matki Bożej moja nowa Mama postanowiła uporządkować moje życie od podstaw, troszcząc się nawet o najmniejsze szczegóły.
     W kilka tygodni po zawierzeniu rozstałem się ze swoją dotychczasową dziewczyną. Natomiast kontakty z ojcem zaczęły się rozwijać w tempie, nad którym chyba obaj nie mogliśmy zapanować, ale byliśmy obydwaj z takiego obrotu sprawy bardzo zadowoleni. Mój tata poczuł, że ma syna, a ja z kolei, że to ojciec jest moim prawdziwym przyjacielem i partnerem. Postanowiliśmy razem otworzyć mały, rodzinny biznes, ale oparty na Bożym fundamencie i dlatego - jestem przekonany - przetrwa on nawet największy kryzys.
     Praktycznie w każdy weekend odwiedzaliśmy Jasną Górę całą rodziną (z chorym wujkiem) lub jeździliśmy tam we trójkę (mama, tata i ja). Czułem wtedy - i czuję do dzisiaj - że jesteśmy prowadzeni ścieżką prowadzącą do zbawienia. Po prawie pół roku od naszej pierwszej wizyty na Jasnej Górze okazało się, że wyniki badania rezonansu magnetycznego głowy mojego wujka są idealne. Guz główny oraz wszystkie ogniska zapalne zniknęły bez śladu. Dzisiaj jednak wiem, że Panu Bogu nie chodziło głównie o uzdrowienie mojego wujka, lecz przede wszystkim o uzdrowienie całej naszej rodziny. Największy cud, jaki się dokonał, to ten, że tak wiele zmieniło się w naszym życiu. Często się zastanawiam - i jest mi też bardzo wstyd z tego powodu - że Pan Bóg musiał za wstawiennictwem Matki Bożej pokazać mi namacalnie, jaką siłą dysponuje i że jest miłością. Nie uwierzycie, dopóki nie zobaczycie! Ja zobaczyłem i doświadczyłem. Zastanawiam się też, czym sobie zasłużyłem na taką łaskę. Dziękuję za to, że teraz wiem, kim jestem, i wiem, że nie ma przede mną problemu ani sytuacji bez wyjścia, gdyż jestem w Niepokalanym Sercu Matki Bożej!
     Ożeniłem się ze wspaniałą kobietą, Kasią, którą poznałem zaraz po tych wszystkich opisanych wyżej wydarzeniach. Pierwszy raz spotkaliśmy się w kościele. W dzień po ślubie pojechaliśmy z gośćmi (wynajętym autokarem) na Jasną Górę. Tam,, na naszej Mszy św., wspólnie z moją żoną Kasią zawierzyliśmy siebie, rodzinę, naszą przyszłość Niepokalanemu Sercu Maryi. Mamy bliźniaki - dwóch synów Piotra i Pawła. Jest to kolejna wspaniała łaska dla naszej rodziny. Moja żona i ja nigdy nie przypuszczaliśmy, że będziemy mieli dwoje dzieci naraz, choć zawsze mówiliśmy, że chcielibyśmy mieć ich dużo.

     Modlę się o to, aby udało się nam wychować nasze dzieci na takich ludzi, którzy nie będą musieli zobaczyć na własne oczy, aby uwierzyć, i nigdy nie powiedzą, że są wierzący, ale niepraktykujący. Ufam, że tak będzie, bo zawierzyliśmy ich Niepokalanemu Sercu Maryi, Królowej Polski, i zawierzymy Jej także nasze kolejne dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.