Licznik odwiedzin

czwartek, 26 stycznia 2017

Jaka jest moja wiara ?

 Jaka jest moja wiara ? Czy się jej wstydzę ?

Nawzajem dla siebie jesteśmy świadkami, nawzajem siebie umacniamy!
Żeby przełamać wstyd przyznania się do krzyża, przyznania się do Jezusa, trzeba najpierw chyba uświadomić sobie dobrze, jaki jest powód tego wstydu: czego my właściwie się wstydzimy? Wstydzimy się zawsze czegoś, co jest słabe i co jest w oczach innych ludzi, w oczach tego świata, być może mało atrakcyjne. Jeżeli zatem przyjmiemy taką optykę, która bardzo często jest nam narzucana – że religia jest jakimś reliktem przeszłości, że ludzie religijni to ludzie gorzej wykształceni, to ludzie z mniejszych miast, to ludzie mniej zamożni, to ludzie mniej atrakcyjni, to ludzie mniej dowcipni – to z takiego zespołu cech, który wcale nie jest zespołem prawdziwym, możemy wyprowadzić nasz wstyd: „My nie chcemy być razem z nimi”…
Jaka natomiast jest rzeczywistość? Rzeczywistość przyznania się do Jezusa polega przede wszystkim na osobistej relacji z Nim samym, czyli z naszym Zbawicielem, z Synem Bożym. Jeżeli jest w nas wiara, że Chrystus istotnie przyszedł na ten świat, umarł i zmartwychwstał za nas, to zrobiliśmy pierwszy ważny krok ku temu, by się Go nie wstydzić. 
Zastanówmy się, czy bylibyśmy w stanie wskazać w historii czy w dzisiejszym świecie kogoś, kto tak jak Jezus – tak konsekwentnie – opowiedział się za ludźmi słabszymi, za ludźmi grzesznymi, za ludźmi upadłymi, czyli za nami wszystkimi? Ale nie tylko się opowiedział – ale był w stanie oddać swoje życie z wyboru, a nie z przymusu. To jest bardzo istotne, uświadomienie sobie: Chrystus bowiem poszedł na śmierć krzyżową ze swojego własnego wyboru. W Ogrójcu modlił się do Ojca, prosząc Go o zabranie kielicha, ale warunkując to jednym: „Niech się spełni Twoja wola”. A skoro poczuł, że wola Ojca jest właśnie taka, aby poniósł śmierć męczeńską, to ją podjął. 
A więc rozejrzyjmy się wokół siebie i zobaczmy bohatera, zobaczmy indywidualność, zobaczmy takiego człowieka – Chrystus był Człowiekiem i Bogiem – ale zobaczmy takiego człowieka, który byłby w stanie dać samego siebie. Bardzo często spotykamy się z ludźmi, którzy przemawiają płomiennie, którzy zachęcają, którzy wskazują palcem, ale którzy nie są w stanie z siebie nic poświęcić, nie oddać samego siebie, nie postawić siebie w zakład. Ale jeżeli nawet są w stanie postawić częściowo, to są w stanie poświęcić trochę swojego czasu, może trochę środków finansowych... ale tak siebie aż do wyniszczenia? Oczywiście byli tacy, byli święci, którzy naśladowali Chrystusa (jest całe dzieło Tomasza a Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”), którzy rzeczywiście starali się iść Jego śladami. Ci, którzy jak o. Beyzym dotarli aż na Madagaskar, do krainy ludzi wyklętych, do krainy ludzi trędowatych, którymi nikt nie chciał się zajmować, na zajmowanie którymi nie skazywano nawet ciężkich przestępców. A on [o. Beyzym] tam pojechał dobrowolnie, pokonał wiele tysięcy kilometrów, został z nimi [z trędowatymi], był z nimi, budował z nimi aż do własnej śmierci. A więc nie dbał o zdrowie – taką wartość, którą dzisiaj bardzo cenimy i którą dzisiejszy świat bardzo ceni – najlepszy dowód, że największa liczba sklepów, która nas otacza, to apteki.
Ale wróćmy teraz do Chrystusa. A zatem, czy jest to postać (nazwijmy Chrystusa postacią), której należy się wstydzić, czy z której należy być dumnym? Chrystus jest postacią wspaniałą! A więc mówiąc po prostu: nie ma jak się Go wstydzić. Nie bądźmy w sytuacji Judasza. Judasz z pewnego bardzo konkretnego powodu wydał Chrystusa: on spodziewał się po Panu Jezusie, spodziewał się po Mesjaszu czegoś innego, niż ten Mesjasz przyniósł. Judasz spodziewał się, że Jezus przywróci wspaniałość Izraelowi wspaniałość królestwa tu na ziemi. Zrozumiał w pewnym momencie, że Jezus nie po to przyszedł i nie taką ma misję, i był rozczarowany. Czy my często nie jesteśmy też w takiej sytuacji, że jesteśmy w stosunku do Pana Jezusa, do naszego Boga, rozczarowani? Dotyka nas jakieś nieszczęście (to bardzo trudna sytuacja), umiera nam ktoś bliski – czy to będzie dziecko, czy na przykład osoba, która opiekuje się rodziną… Wydaje nam się ta sytuacja absurdalna, wydaje nam się wtedy, że Bóg zawiódł i z tego powodu jesteśmy skłonni Go zdradzić. Z tego powodu jesteśmy skłonni się Go wyrzec, ponieważ wydaje nam się, że On nas zawiódł. Ale Chrystus (Bóg), dopuszczając nawet jakieś bardzo trudne doświadczenia na człowieka, zawsze gwarantuje, że jest z nami. Jest taka obietnica Pana Jezusa tuż przed Wniebowstąpieniem: „Ja będę z wami, pozostanę z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”.
Bardzo istotną rzeczą z punktu [widzenia] rozwoju naszej wiary w nas samych jest to, abyśmy potrafili na co dzień uprzytamniać sobie, uobecniać Chrystusa w naszym życiu na co dzień. Aby On był w naszym życiu postacią centralną, nie drugo- czy trzeciorzędną, nie taką, której dajemy to, co nam zbywa, czyli jakiś taki czas, który ostatecznie jakoś wyszperaliśmy. Nie! Postacią centralną, w stosunku do której orientujemy wszystkie nasze wybory i wszystkie nasze działania. Wtedy jak gdyby będziemy mieli moc, wtedy będziemy mieli łaskę i wtedy naprawdę nie będziemy się mieli czego wstydzić. 
A poza tym, cóż to za sztuka zawstydzić się nawet zakładając, że przyznanie się do krzyża w pewnym środowisku (tak bywa, to jest fakt społeczny, z którym też się czasami stykam) może narazić człowieka na jakiś rodzaj szyderstwa czy też uszczypliwości. No dobrze, ale od czego nasza dzielność? Od czego nasza klasa? Od czego taki dar, z którego powinniśmy korzystać (jeżeli przyjęliśmy Bierzmowanie, a więc dary Ducha Świętego), jak męstwo? Czy mamy się tak łatwo ugiąć? Czy mamy być tacy słabi? Nie ma na tym świecie niczego wartościowego, do czego nie trzeba by dochodzić poprzez uporczywość, wysiłek i wyrzeczenie. Nie ma takiej wartości, nie ma! Jeżeli chcemy być wykształceni, musimy długo i żmudnie studiować i uczyć się. Jeżeli chcemy być silni fizycznie, musimy długo ćwiczyć, aby osiągnąć jakiś sukces w sporcie. Jeżeli chcemy być wielkimi artystami, poza talentem potrzebna nam jest praca, praca i jeszcze raz praca! Mówili o tym najwięksi: Mozart, Beethoven... zawsze podkreślali wagę pracy, a więc też wyrzeczenia się własnych przyjemności w dochodzeniu do jakiejś doskonałości, również artystycznej.
A zatem w tej najważniejszej sprawie, jaką jest religia, ponieważ ona dotyczy już nie tylko naszego życia doczesnego, ale i wiecznego, czy również i w niej nie musimy liczyć się z trudami i wyrzeczeniami? 
A zatem, nie ma się czego wstydzić! Znak krzyża to znak zwycięstwa. Znak krzyża to znak chrześcijaństwa – wspaniałej religii, religii miłości trwającej już od 2000 lat, której źródło jest nie wyczerpywane, bo źródłem jest sam Pan Jezus. To oczywiste.
Kochani, zachęcam was zatem do odwagi, do męstwa! Wiem, że nie każdy jest mężny – ja sam jestem raczej człowiekiem słabym i lękliwym. Ale odwagi dodaje mi po pierwsze sam Chrystus, a poza tym inni ludzie, na których patrzę, którzy wobec mnie dają świadectwo i którzy mnie umacniają.

Przemysław Babiarz - dziennikarz i komentator sportowy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.