Jaka jest moja wiara ? Czy się jej wstydzę ?
Nawzajem dla siebie jesteśmy świadkami, nawzajem siebie umacniamy!
Żeby przełamać wstyd przyznania się do krzyża, przyznania się do Jezusa, trzeba
najpierw chyba uświadomić sobie dobrze, jaki jest powód tego wstydu: czego my
właściwie się wstydzimy? Wstydzimy się zawsze czegoś, co jest słabe i co jest w
oczach innych ludzi, w oczach tego świata, być może mało atrakcyjne. Jeżeli
zatem przyjmiemy taką optykę, która bardzo często jest nam narzucana – że
religia jest jakimś reliktem przeszłości, że ludzie religijni to ludzie gorzej
wykształceni, to ludzie z mniejszych miast, to ludzie mniej zamożni, to ludzie
mniej atrakcyjni, to ludzie mniej dowcipni – to z takiego zespołu cech, który
wcale nie jest zespołem prawdziwym, możemy wyprowadzić nasz wstyd: „My nie
chcemy być razem z nimi”…
Jaka natomiast jest rzeczywistość? Rzeczywistość przyznania się do Jezusa
polega przede wszystkim na osobistej relacji z Nim samym, czyli z naszym
Zbawicielem, z Synem Bożym. Jeżeli jest w nas wiara, że Chrystus istotnie
przyszedł na ten świat, umarł i zmartwychwstał za nas, to zrobiliśmy pierwszy
ważny krok ku temu, by się Go nie wstydzić.
Zastanówmy się, czy bylibyśmy w stanie wskazać w historii czy w dzisiejszym
świecie kogoś, kto tak jak Jezus – tak konsekwentnie – opowiedział się za
ludźmi słabszymi, za ludźmi grzesznymi, za ludźmi upadłymi, czyli za nami
wszystkimi? Ale nie tylko się opowiedział – ale był w stanie oddać swoje życie
z wyboru, a nie z przymusu. To jest bardzo istotne, uświadomienie sobie:
Chrystus bowiem poszedł na śmierć krzyżową ze swojego własnego wyboru. W
Ogrójcu modlił się do Ojca, prosząc Go o zabranie kielicha, ale warunkując to
jednym: „Niech się spełni Twoja wola”. A skoro poczuł, że wola Ojca jest
właśnie taka, aby poniósł śmierć męczeńską, to ją podjął.
A więc rozejrzyjmy się wokół siebie i zobaczmy bohatera, zobaczmy
indywidualność, zobaczmy takiego człowieka – Chrystus był Człowiekiem i Bogiem
– ale zobaczmy takiego człowieka, który byłby w stanie dać samego siebie. Bardzo
często spotykamy się z ludźmi, którzy przemawiają płomiennie, którzy zachęcają,
którzy wskazują palcem, ale którzy nie są w stanie z siebie nic poświęcić, nie
oddać samego siebie, nie postawić siebie w zakład. Ale jeżeli nawet są w stanie
postawić częściowo, to są w stanie poświęcić trochę swojego czasu, może trochę
środków finansowych... ale tak siebie aż do wyniszczenia? Oczywiście byli tacy,
byli święci, którzy naśladowali Chrystusa (jest całe dzieło Tomasza a Kempis „O
naśladowaniu Chrystusa”), którzy rzeczywiście starali się iść Jego śladami. Ci,
którzy jak o. Beyzym dotarli aż na Madagaskar, do krainy ludzi wyklętych, do
krainy ludzi trędowatych, którymi nikt nie chciał się zajmować, na zajmowanie
którymi nie skazywano nawet ciężkich przestępców. A on [o. Beyzym] tam pojechał
dobrowolnie, pokonał wiele tysięcy kilometrów, został z nimi [z trędowatymi],
był z nimi, budował z nimi aż do własnej śmierci. A więc nie dbał o zdrowie –
taką wartość, którą dzisiaj bardzo cenimy i którą dzisiejszy świat bardzo ceni
– najlepszy dowód, że największa liczba sklepów, która nas otacza, to apteki.
Ale wróćmy teraz do Chrystusa. A zatem, czy jest to postać (nazwijmy Chrystusa
postacią), której należy się wstydzić, czy z której należy być dumnym? Chrystus
jest postacią wspaniałą! A więc mówiąc po prostu: nie ma jak się Go wstydzić.
Nie bądźmy w sytuacji Judasza. Judasz z pewnego bardzo konkretnego powodu wydał
Chrystusa: on spodziewał się po Panu Jezusie, spodziewał się po Mesjaszu czegoś
innego, niż ten Mesjasz przyniósł. Judasz spodziewał się, że Jezus przywróci
wspaniałość Izraelowi wspaniałość królestwa tu na ziemi. Zrozumiał w pewnym
momencie, że Jezus nie po to przyszedł i nie taką ma misję, i był rozczarowany.
Czy my często nie jesteśmy też w takiej sytuacji, że jesteśmy w stosunku do
Pana Jezusa, do naszego Boga, rozczarowani? Dotyka nas jakieś nieszczęście (to
bardzo trudna sytuacja), umiera nam ktoś bliski – czy to będzie dziecko, czy na
przykład osoba, która opiekuje się rodziną… Wydaje nam się ta sytuacja
absurdalna, wydaje nam się wtedy, że Bóg zawiódł i z tego powodu jesteśmy
skłonni Go zdradzić. Z tego powodu jesteśmy skłonni się Go wyrzec, ponieważ
wydaje nam się, że On nas zawiódł. Ale Chrystus (Bóg), dopuszczając nawet
jakieś bardzo trudne doświadczenia na człowieka, zawsze gwarantuje, że jest z
nami. Jest taka obietnica Pana Jezusa tuż przed Wniebowstąpieniem: „Ja będę z
wami, pozostanę z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”.
Bardzo istotną rzeczą z punktu [widzenia] rozwoju naszej wiary w nas samych
jest to, abyśmy potrafili na co dzień uprzytamniać sobie, uobecniać Chrystusa w
naszym życiu na co dzień. Aby On był w naszym życiu postacią centralną, nie
drugo- czy trzeciorzędną, nie taką, której dajemy to, co nam zbywa, czyli jakiś
taki czas, który ostatecznie jakoś wyszperaliśmy. Nie! Postacią centralną, w
stosunku do której orientujemy wszystkie nasze wybory i wszystkie nasze
działania. Wtedy jak gdyby będziemy mieli moc, wtedy będziemy mieli łaskę i
wtedy naprawdę nie będziemy się mieli czego wstydzić.
A poza tym, cóż to za sztuka zawstydzić się nawet zakładając, że przyznanie się
do krzyża w pewnym środowisku (tak bywa, to jest fakt społeczny, z którym też
się czasami stykam) może narazić człowieka na jakiś rodzaj szyderstwa czy też uszczypliwości.
No dobrze, ale od czego nasza dzielność? Od czego nasza klasa? Od czego taki
dar, z którego powinniśmy korzystać (jeżeli przyjęliśmy Bierzmowanie, a więc
dary Ducha Świętego), jak męstwo? Czy mamy się tak łatwo ugiąć? Czy mamy być
tacy słabi? Nie ma na tym świecie niczego wartościowego, do czego nie trzeba by
dochodzić poprzez uporczywość, wysiłek i wyrzeczenie. Nie ma takiej wartości,
nie ma! Jeżeli chcemy być wykształceni, musimy długo i żmudnie studiować i
uczyć się. Jeżeli chcemy być silni fizycznie, musimy długo ćwiczyć, aby
osiągnąć jakiś sukces w sporcie. Jeżeli chcemy być wielkimi artystami, poza
talentem potrzebna nam jest praca, praca i jeszcze raz praca! Mówili o tym
najwięksi: Mozart, Beethoven... zawsze podkreślali wagę pracy, a więc też
wyrzeczenia się własnych przyjemności w dochodzeniu do jakiejś doskonałości,
również artystycznej.
A zatem w tej najważniejszej sprawie, jaką jest religia, ponieważ ona dotyczy
już nie tylko naszego życia doczesnego, ale i wiecznego, czy również i w niej
nie musimy liczyć się z trudami i wyrzeczeniami?
A zatem, nie ma się czego wstydzić! Znak krzyża to znak zwycięstwa. Znak krzyża
to znak chrześcijaństwa – wspaniałej religii, religii miłości trwającej już od
2000 lat, której źródło jest nie wyczerpywane, bo źródłem jest sam Pan Jezus.
To oczywiste.
Kochani, zachęcam was zatem do odwagi, do męstwa! Wiem, że nie każdy jest mężny
– ja sam jestem raczej człowiekiem słabym i lękliwym. Ale odwagi dodaje mi po
pierwsze sam Chrystus, a poza tym inni ludzie, na których patrzę, którzy wobec
mnie dają świadectwo i którzy mnie umacniają.
Przemysław
Babiarz - dziennikarz i komentator
sportowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.